Translate

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

27.08.2017 Jak to jest mieć swoje życie za granicą?

Cześć! Piszę do Was już z Californii! Tak, tak już się przeprowadziłam. Opuściłam Virginię niemal 2 tygodnie temu. Początek był ciężki, ale jest coraz lepiej i już prawie znowu czuję się "jak w domu". Virginia była moim domem przez cały poprzedni rok. Miałam tam przyjaciół, nową "rodzinę", dom, wiedziałam jak i gdzie jeździć, gdzie są moje ulubione sklepy, ulubione parki, miejsca na spacery, punkty gdzie spotykałam się wieczorami z znajomymi. W Californii wszystko jest inne, nie mam tu (jeszcze) przyjaciół, do rodziny jako tako nie przywykłam ani im nie zaufałam (jeszcze) na tyle, żeby nazwać ich rodziną. Nie mam pojęcia gdzie co jest. Muszę zaczynać od początku.
No i do swojej obecnej lokalizacji dodaję bonus: +3 godziny różnicy czasowej - teraz kiedy wy rano wstajecie, ja dopiero kładę się spać.
Chyba najdziwniejszym dla mnie dniem był dzień przeprowadzki. Kiedy spakowałam cały mój rok do dwóch walizek, zobaczyłam "mój" pokój pusty, tak jak na początku kiedy tam przyleciałam... a kiedy tam przyleciałam? Wydawało by się że jakiś tydzień temu. Przecież dokładnie pamiętam wypakowanie wszystkich rzeczy z Polski, pierwszą paczkę, którą wysłała mi mama z Polskimi rzeczami, których tak brakowało mi za oceanem.
A teraz, ROK później musiałam opuścić "mój" dom który już tak dobrze poznałam i do którego się już przyzwyczaiłam, wsiąść w samolot i poznać nową rodzinę, przyzwyczaić się do nowego domu i okolicy. Kiedy byłam w samolocie, cały czas myślałam "Wiesz, że teraz w tym momencie mogłaś być w samolocie do Polski? Mogłaś wrócić do swojej rodziny i swojego miasta." To prawda. Mogłam wtedy lecieć do Polski zamiast do Californii.
Przez pierwszy tydzień żałowałam, ale nie żałowałam mojej decyzji. Teraz kompletnie nie żałuję. Brzmi dziwnie? Uwierzcie, wiele osób czuje to co ja. Z jednej strony chcecie być już w Polsce w swoim rodzinnym domu, zjednoczeni z rodziną, której tak bardzo wam brakuje, a z drugiej strony wiecie że to teraz wasz czas, że więcej się to już może nie zdarzyć. Poza tym, że mieszkacie w innym kraju, zarabiacie więcej pieniędzy, macie lepsze życie no i właśnie... macie WASZE życie. NOWE życie.
Kiedy opuściłam Polskę, byłam świeżo po 20-tych urodzinach. Po ukończeniu szkoły średniej nie miałam potrzeby wyprowadzać się z domu, wiedziałam już, że moim planem będzie bycie au pair. Nie wyleciałam jednak od razu po szkole. Nie miałam na to pieniędzy ani doświadczenia z dziećmi. Zanim zdobyłam wszystko co potrzebowałam, minęło prawie półtora roku. Oczywiście nie wiedziałam, że zajmie mi to tak długo. W każdym razie, moim życiem był mój dom z całą moją rodziną, moje piękne miasto na południu Polski jakieś prace dorywcze, blog. I to tyle. Nie wychodziłam nawet zbyt dużo z domu, bo nie miałam wielu znajomych. Bałam się jechać pociągiem w inne miejsca niż te, które znałam od dziecka, bałam się jechać samochodem więcej niż 30 minut, bałam się nawet zamawiać pizzę przez telefon czy generalnie załatwiać cokolwiek gdziekolwiek.
Kim jestem teraz? Chyba zupełnymi przeciwnościami. Nie miałam tu wyboru jak załatwiać urzędowe sprawy sama. A to, że zrobiłam to w innym kraju używając innego języka zburzyło w mojej głowie pewien mur strachu(?). Zaczęłam używać auta o wiele więcej, zaczęłam używać metra i busów dojeżdżając do wielkich Amerykańskich miast, które widzicie w telewizji. Zaczęłam używać samolotów do przemieszczania się pomiędzy stanami. Zaczęłam zwiedzać, zdobywać nową wiedzę i poznawać wiele ludzi. Poczułam, jakbym dopiero po raz drugi w życiu otworzyła oczy. Doświadczyłam wiele rzeczy na własnej skórze przez jeden rok niż przez pozostałe 20 lat życia.
Dorosłam.
Nie mam teraz tej blokady, którą miałam kiedyś. "Nie mogę tu pojechać. Dlaczego? No bo... no bo jak? Nie mam pieniędzy, nie wiem co zrobić na miejscu, nie mogę przecież tak zostawić tego wszystkiego." Czego? Życia? Jakiego życia? Życie należy najpierw stworzyć. Nie chcę by moim życiem było mieszkanie przez całe życie w tym samym mieście, nie chcę żeby moim życiem była szkoła, praca, rodzina i dzieci. Chcę, żeby moim życiem były nowe doświadczenia i nowa wiedza, zdobywana nie przez ekran telewizora/komputera, a poprzez bycie w wielu miejscach. Chcę to dosłownie poczuć. Tak jak czuję teraz.
Codziennie żałuję, że nie mam mnie w domu z rodziną.
Codziennie tęsknię.
Codziennie się zmieniam.
Codziennie widzę coś nowego.
Codziennie na nowo zdaję sobie sprawę z tego, jaką szczęściarą jestem mając okazję widzieć to wszystko co widzę, i otwierać mój umysł na coraz to nowe doświadczenia.
Codziennie jestem dumna z siebie za to, że zrobiłam ten krok i wyrwałam się z nudnej rutyny.
Moje życie już nigdy nie będzie takie samo. I jest to wspaniała rzecz.

piątek, 4 sierpnia 2017

Happy Birthday 04.08.2017

Cześć! We wtorek (1.08.2017) był mój specjalny dzień - moje 21-sze urodziny. Postanowiłam, że spędzę ten dzień w Nowym Jorku. W sobotę wzięłam busa w stronę NY a tam spotkałam się z moją znajomą. Spędziłyśmy razem kilka dni, łącznie z dniem moich urodzin. 
W końcu stałam się pełnoletnią osobą w USA. Kiedy przyleciałam tu po raz pierwszy, bycie niepełnoletnim było bardzo dziwnym uczuciem, bo przecież w Polsce byłam już od dawna pełnoletnia. No cóż. Teraz oficjalnie mogę robić na co mam ochotę.
Odwiedziłam Polską restaurację, gdzie mogłam użyć swojego ojczystego języka z kimś kto nie jest po drugiej stronie ekranu telefonu. Cudowne uczucie, haha. Nie spędzam tu czasu z nikim kto zna język polski, 24h/7 używam angielskiego, więc fajnie jest czasem z kimś porozmawiać po polsku.
W każdym razie, zjadłam sobie polski pyszny obiadek... a bardziej talerz z głównymi polskimi daniami.
Przeszłam się po Central Parku, w końcu skosztowałam kiedyś bardzo popularnych na internecie tajskich lodów (były na prawdę pyszne!), a także babeczek z Magnolia's Bakery (które niestety są przereklamowane) oraz odwiedziłam mój ulubiony punkt Nowego Jorku - Times Square. 
Po powrocie do domu byłyśmy z moją koleżanką padnięte. 


A następnego deszczowego dnia biegłam na bus z powrotem do Waszyngtonu, cała zgrzana i lekko mokra weszłam do klimatyzowanego zimnego busa... Jak możecie się domyśleć, następnego dnia rano obudziłam się trochę chora. Na całe szczęście wieczorem czułam się dość dobrze, ponieważ byłam umówiona z przyjaciółmi na kolację. Tak więc spędziłam kolejny przyjemny wieczór, tym razem w Koreańskiej restauracji jedząc moje ulubione Koreańskie BBQ. Podczas kolacji zostałam prze mile zaskoczona tortem urodzinowym, który upiekła moja przyjaciółka! 

Co roku, prawie każdy z nas mówi coś w stylu "Te urodziny były cudowne, na pewno ich nie zapomnę!". Ja tego co roku nie mówię, bo mimo że spędzam moje urodziny z rodziną w bardzo miłej atmosferze to są one co roku takie same. Tym razem były zupełne inne i na prawdę warte zapamiętania, więc z czystym sumieniem - Te urodziny były cudowne, na pewno ich nie zapomnę!