Translate

piątek, 16 marca 2018

Ile pieniędzy zabrać do Nowego Jorku?

Cześć! ♥
W miniony weekend wybrałam się wraz z koleżanką do NYC. Pomyślałam, że w sumie nigdy nie opisywałam wam jak to tu wygląda z cenami itp, więc możecie być tym zainteresowani. 
Naszym głównym celem była cat cafe czyli kawiarnia z kotami. Wiedziałam, że w Azji to nic nowego, jednak nie miałam pojęcia że cat cafe jest w Nowym Jorku! Od razu postanowiłam, że muszę tam jechać. Kawiarnia wygląda normalnie, jak każda inna. Po prostu jest jedna strefa, gdzie są stoliki i krzesła i można sobie coś zamówić do jedzenia/picia a później druga strefa z kotami gdzie możecie sobie wziąć to co kupiliście w kawiarni i usiąść wśród tych kochanych stworzonek. Można je głaskać i się z nimi bawić. Było super!
Aby wejść do strefy z kotami, trzeba zrobić rezerwację online. Kosztuje to $20 (+ kupiłam sobie jeszcze herbatę z lodem za $4).
Następnie wybrałyśmy się na obiad. Mój ulubiony: koreański. Zamówiłam kimchi fried rice z wołowiną, koleżanka zamówiła taki talerz małych wersji głównych dań. Było przepyszne, koreańskie jedzenie jest moim ulubionym! Za taki obiad zapłaciłam $18 z groszami.
Po obiedzie, szczęśliwe udałyśmy się do sklepów z ubraniami. Wylatuję wkrótce do Meksyku, więc potrzebne mi są letnie ubrania. Kupiłam kilka, ale ten punkt wydawania pominę, bo jest taki typowo mój prywatny. Następnym punktem było Korea Town. Uwielbiam tam chodzić, jest tam masa koreańskich sklepów urodowych, sklepów z jedzeniem, z ubraniami, a nawet takie typowo k-popowe. Właśnie do tego ostatniego wylądowałam i wydałam niecałe $50... bez komentarza, okej? Kupiłam kilka bransoletek z koreańskimi zespołami i nawilżacz powietrza w kochanym kształcie różowego królika. 
Ostatnim przystankiem był sklep spożywczy w którym zawsze jest pełno ludzi...eh. Za to jest masa koreańskich... koreańskiego wszystkiego! Nawet garnki tam można kupić haha. Ja kupiłam kilka przekąsek, za które zapłaciłam prawie $16. 
A później na pociąg i do domu. Transport z mojego miasteczka w New Jersey do NYC i z powrotem kosztuje $23,50.
Więc podsumowując: 20+18+50+16+24= $128
Czyli potrzebujecie mniej więcej $130 na taki dzień w NYC gdzie chcecie sobie kupić jakieś pamiątki, coś pozwiedzać, coś zjeść itp. Moja perspektywa jest trochę z mniej turystycznej strony a bardziej ze strony kogoś kto tu mieszka, no bo jakbym wam miała wliczać jeszcze ceny tych wszystkich rzeczy, które tu można zrobić... zwiedzanie muzeów, Statuy Wolności, Rockefeller Center i te sprawy... no, było by tych dolarów znacznie więcej. I to nie licząc noclegu. 

Co o tym myślicie, tanio? Drogo? 


piątek, 9 marca 2018

Snow Day

Cześć!
Dziękuję wam wszystkim za tak kochane komentarze pod ostatnim postem ♥
Tydzień temu kiedy do was pisałam, nie było mnie w domu. Byłam wraz z host rodzinką i północnej części stanu Nowy Jork, bardzo blisko linii granicznej z Kanadą. Było tam pięknie, ale również zimno i śnieżnie. Byliśmy tam na niecałe 4 dni głównie w celu oglądania meczów hokejowych, jednak zrobiliśmy dwie aktywności, które myślę że chciałam zawsze kiedyś zrobić: bobslej i sanie z psami zimowymi.
To taki mały TBT, a teraz niby też o śniegu, ale trochę inaczej czyli o snow day. W USA jest to taki dzień kiedy oczywiście spada śnieg i rano wszyscy rodzice dostają telefony ze szkół z informacją o tym, że szkoła jest zamknięta. Dlaczego? Co stan to trochę inaczej to wszystko wygląda, ale głównie chodzi o to, że busy szkolne nie bardzo mają wtedy jak jeździć po zaśnieżonej jezdni. Wiem, wiem, pewnie sądzicie, że to głupota. Ja trochę też tak sądzę, bo w Polsce musi być na prawdę mróz żeby silniki nie mogły ruszyć i wtedy ewentualnie są niektóre szkoły zamykane. Tutaj pługi śnieżne jeżdżą dopiero z rana kiedy jest największy ruch na drogach bo wszyscy chcą jechać do pracy... czyli 6/7 rano. Dodatkowo w Ameryce nie zmienia się opon z letnich na zimowe. Oni po prostu mają opony cało roczne co jest okropieństwem, bo wystarczy na prawdę trochę śniegu i auto jeździ po jezdni jak ja na lodowisku... Teraz jest nieco lepiej, ponieważ mieszkam w New Jersey. Kiedy mieszkałam w Virginii w zeszłym roku to było jeszcze śmieszniej. W Virginii wystarczą 2 milimetry śniegu, tak że jeszcze trawę widać spod śniegu i już mają snow day haha. Podobno w Virginii jest bardzo dużo kierowców z Brazylii, którzy nie mają pojęcia jak prowadzić auto w taką pogodę, ale czy ja wiem... ja ludzi z Brazylii, Meksyku, Hiszpanii itp. widzę wszędzie, ich tu po prostu jest dużo. 
3 dni temu, we wtorek pogoda była całkiem przyjemna, jednak późnym wieczorem zaczął padać śnieg i generalnie wiedzieliśmy, że prognoza jest bardzo śnieżna i że szkoły następnego dnia będą zamknięte, bo będzie źle. Jak mówili tak się stało. Śnieg sypał całą noc, a w środę nad ranem było bardzo ładnie zaśnieżone, idealnie do zabawy. Z tym, że śnieg sypał dalej i tak cały dzień, aż już późnym popołudniem przestało być wesoło. Zbyt duży ciężar śniegu zaczął łamać drzewa i zrywać kable. Zaczęto zamykać drogi, do domów zaczęły dzwonić automatyczne telefony z policji, że mają wszyscy zostać zamknięci w domach. Wieczorem straciliśmy prąd. A wiecie jak to tutaj jest... tracisz prąd, tracisz wszystko. Zero światła, zero ocieplania w domu, zero kuchenki. Na całe szczęście nasi sąsiedzi mieli zapasowy generator więc wzięli nas do siebie na noc. Nie wiem co byśmy zrobili gdyby nie oni.. chyba zamarzli. I tak spędziliśmy wieczór u sąsiadów siedząc i po prostu rozmawiając i przypomniały mi się dawne czasy kiedy byłam dzieckiem.
W Polsce to zależy od domu, bo każdy ma inny, ale u mnie nigdy o ocieplanie nie trzeba było się bać, bo mamy piec w piwnicy do którego się po prostu nakłada drewna, gazet, węgla. Z resztą wydaje mi się, że najwięcej braków energii mieliśmy przez letnie burze bądź wichury, pod wpływem których drzewa urywały kable. I pamiętam jak zawsze zapalaliśmy kilka świeczek i było tak... fajnie. Niby nudno, ale mi się to podobało zawsze haha. Zero telewizji czy gier. Po prostu rozmawia się z innymi osobami albo gra się w karty i jest super! 
Myślę, że nie wytrzymałabym codziennie z brakiem prądu, ale taki burzowy wieczór raz na miesiąc był by czasem wskazany, haha. Może to dziwne, ale na prawdę lubię wieczory spędzone tylko w świetle świeczek z całą rodziną w jednym pokoju. Wydaje mi się, że zbliża to ludzi i odciąga od elektroniki. Nagle zaczynamy na prawdę widzieć co jest dookoła nas. I mi się to podoba.

A wy? Lubicie kiedy prąd znika?

sobota, 3 marca 2018

Pesymistyczny post.

Cześć!
Od pewnego czasu zastanawiam się nad tym, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Nie taka za 2 tygodnie, tylko taka dość odległa. Jestem osobą, która nigdy nie miała planu na życie ani pomysłu na karierę. Mam wiele zainteresowań i związanych z nimi marzeń, jednak wiecie jak to w życiu jest. Jednym się udaje, innym nie. Mimo, że może wam się wydawać, że jestem zawsze pełna energii i pozytywnie nastawiona do życia, to smutna prawda jest taka, ze mało co mi się w życiu udaje. Próbowałam z całej siły raz, drugi, trzeci i na tym się skończyło. Nigdy nie odniosłam sukcesu, więc przestałam próbować. Cóż za ironia życia...
Kiedy komuś pomagam bądź doradzam, zawsze staram się to zrobić z całej siły, bo wierzę w karmę i mam nadzieję, że tak jak ja się staram pomóc innym, tak inni kiedyś pomogą mi. Więc zawsze mówię, aby nie przestawali się piąć do góry, żeby zrobili jeszcze ten jeden krok do przodu. Mówię, że to zawsze się tak wydaje, że się nic nie osiąga, ale wszystko przychodzi z czasem, a pewnie zaraz jeśli będziemy wystarczająco silni i wytrwali osiągniemy sukces. Bo tak to działa, a cała masa ludzi poddaje się po prostu zbyt szybko.
Ironia w tym, że sama się poddaję. Chyba w sumie już się dawno poddałam, ale nie chcę się do tego przyznać. Zawsze znajduję jakieś wymówki, że nie mogę zrobić tego i tego bo to i to. Na pewno? Sama już nie wiem. Chciałabym robić tak wiele rzeczy, ale nie mam jak. Nie wiem jak. Nie lubię się dzielić z innymi większością moich problemów, więc nikt mi nie pomaga bo o nich nie wie i w sumie mi to pasuje. Dziwnie to brzmi, ale tak, pasuje mi to. Nie lubię kiedy ktoś o mnie wie dużo. Jestem zawsze zamknięta w sobie. Dość gadatliwa, ale zamknięta w sobie. Brzmi dziwnie? Myślę, że niektórzy z was zrozumieją.
No i tak sobie żyję. Z uśmiechem na twarzy, mimo że przez większość czasu nie czuję się dobrze. Czuję się jakbym była zamknięta w klatce przez samą siebie, nie pamiętając gdzie schowałam klucz. Mam wiele pomysłów i wydaje mi się, że niemały potencjał (a może po prostu wyolbrzymiam swoje możliwości?) jednak nie mam w sobie tego czegoś. Czegoś, aby zachęcić innych do wiary we mnie. Dlaczego? Czy to kwestia szczęścia? Zawsze wydawało mi się, że mam go sporo. A jednak jak się okazuje, nie wystarczająco.
Chcę być wdzięczna za to co mam. Przecież mam o wiele więcej niż inni. I cały czas sobie powtarzam za co jestem wdzięczna. Cały czas myślę o ludziach, którzy nie mieli tyle szczęścia i prowadzą inne, gorsze materialnie życie. Czy jestem złym człowiekiem, bo chcę więcej? Przecież inni mają więcej. Podróżują i mają super przygody. Spełniają swoje marzenia. Dlaczego ja nie mogę? Gdzie jest ta blokada? Zawsze myślałam, że w psychice, jednak teraz już nie jestem taka pewna. A może to wszystko jest już z góry ustalone? Nasze cele, nasze życie, nasze porażki...? Może mimo tego iż będę się starać osiągnąć coś co chcę z całych sił, to nigdy tego nie osiągnę, bo moja przyszłość ma wyglądać inaczej? Niektórzy nie wkładają w swoją pracę wysiłku, a osiągają to co chcą. Może jesteśmy przydzieleni do pewnych celów, do pewnej konkretnej ścieżki i nie da się już tego zmienić?
Wybaczcie, ten post na początku miał być czymś zupełnie innym, jednak mam dziś zły... w sumie mój dzień nie jest zły. Po prostu ja nie czuję się dziś dobrze. Nie lubię za bardzo rozmawiać z innymi więc żalę się tutaj.